Męczennicy z Kongolo

Wielu z nas miało z pewnością okazję obejrzeć film pt. Ludzie Boga. Historia oparta na faktach opowiada o francuskich trapistach, którzy mimo swojej pokojowej obecności w północnej Algierii otrzymują pogróżki ze strony radykalnych zbrojnych grup islamskich. Zakonnicy stają przed dylematem - Uchodzić i ratować życie, czy zostać z ludźmi, którym posługują.
W historii posługi misyjnej naszego Zgromadzenia z pewnością wielu współbraci stawało przed podobnym dylematem. Na uwagę zasługuje dziś historia Męczenników z Kongolo, którzy 59 lat temu dopełnili swojej służby ubogim do których zostali posłani.

 

 

  

 

 

 

1 stycznia 1962 roku, w Kongolo w Demokratycznej Republice Konga zmasakrowano dwudziestu duchaczy - dziewiętnastu Belgów i jednego Holendra. Zostali oni zabici, nie z powodu ich narodowości, ale z powodu ich wiary. Dopiero przybycie starszego oficera zapobiegło jeszcze kolejnej rzezi dwóch innych kapłanów, niektórych sióstr zakonnych i uczniów niższego seminarium, wszystkich z nich - Afrykańczyków, którzy byli świadkami tych morderstw i mieli zginąć tego samego popołudnia. 

 

Dzisiejsza Demokratyczna Republika Konga, dawna kolonia Belgów, funkcjonująca pod oficjalną nazwą Kongo Belgijskie, uzyskała niepodległość 30 czerwca 1960 roku. Zachód trwał w klimacie Zimnej Wojny z Rosją, gdzie późniejsi egzekutorzy kongijscy przechodzili swoje szkolenie. Oficjalne ogłoszenie niepodległości przerodziło się w chaos,  trwało polityczne oddzielenie bogatej w minerały prowincji Katanga od reszty Konga, finansowanej ze źródeł zewnętrznych i kierowanej przez Moisa Tshombe. Miasto Kongolo znajdowało się na północ od Prowincji Katanga. Nieuchronnie posuwający się naprzód żołnierze kongijscy mieli przejść przez nie w drodze na południe, aby odzyskać Katanga. Duchacze tam posługujący znaleźli się w sytuacji bez wyjścia. Czy zatem nie było dla nich ucieczki? 

Nasi współbracia mogli wyjechać, jak zrobiła to większość kolonialistów. Listy, które napisali w tym czasie pokazują, jak bardzo byli świadomi tego, co może oznaczać dla nich pozostanie na miejscu. O. Jean-Marie Godefroid napisał: ?Nasz lud jest głodny i boi się, ponieważ graniczymy z terytorium rebeliantów. Żyjemy w duchu Adwentu: Mamy tylko Pana, w którym możemy pokładać nadzieję. W przyszłym tygodniu seminarzyści zaczynają egzaminy. Co do egzaminu końcowego przed naszym Zbawicielem, nie wiemy, czy przyjdzie on wkrótce, czy później. Niech Książę Pokoju szybko przyjdzie, by przemienić ludzkie serca." 

Okazja do ucieczki przez rzekę Kongo z żołnierzami Katangi i prawie całą ludnością nadeszła 30 grudnia 1961 roku. Ale duchacze zdecydowali się pozostać by pomagać ludziom z innych plemion, którzy nie mogli uciec i musieli schronić się tam, gdzie byli. W najtrudniejszych chwilach jednogłośnie zdecydowali się oni pozostać z ludźmi, którzy ich pierwej przyjęli. Ten wybór kosztował ich życie. Zostali zadźgani nożem na śmierć. 

Wraz z nimi we wspólnocie pozostało dwóch księży kongijskich,  jednym z nich był bp Kabwe - wikariusz generalny, a także trzydzieści sióstr zakonnych, sześćdziesięciu seminarzystów oraz starcy, matki i małe dzieci, francuski lekarz i stary belgijski kupiec, który ożenił się z Kongijką. 

Duchowni wiedzieli, w jakim niebezpieczeństwie się znaleźli, ale nie chcieli porzucić tych wszystkich ludzi. 

O. Jules Darmont, jedyny ocalały z masakry, napisał: ?Powierzyliśmy się Opatrzności Bożej, prosząc albo o ocalenie albo o siłę, by umrzeć jak kapłani. Każdy z nas miał przy sobie obrządek rytualny i święte oleje do namaszczenia. Niektórzy kapłani spożywali hostie Komunii Świętej z różnych tabernakulum, aby je opróżnić?.

 

Żołnierze kongijscy wkroczyli do opuszczonej wioski Kongolo 31 grudnia. Po południu udali się do biura diecezjalnego, gdzie na swój los oczekiwali nasi współbracia wraz z tymi, którzy nie mogli uciec. Po sprawdzeniu tożsamości każdej osoby i upewnieniu się, że nie ma tam ani broni, ani żołnierzy katangańskich, żołnierze kongijscy zapewnili ich, że nic im się nie stanie. Nie wzięli jednak pod uwagę małej grupy żołnierzy spośród siebie, którzy za wszelką cenę chcieli zabijać zarówno misjonarzy jak i wszelkich cudzoziemców. 

Wieczorem przyjechały dwie ciężarówki żołnierzy, aby otoczyć duchaczy, lekarza, kupca, siostry i seminarzystów. Żołnierze zmuszali ich do powtarzania takich haseł jak ?Vive Lumumba?, ?Lumumba jest Bogiem?, ?Śmierć Tshombe?. 

Następnie każda grupa została osobno wtrącona do cel więziennych. Siostry skazane były na ciągłe nocne napastowanie i próby gwałtu. Były jednak szczególnie bohaterskie - gotowe raczej umrzeć niż się poddać.
 

Następnego dnia rano więźniowie zostali poddani różnego rodzaju przesłuchaniom i torturom. Biczowano ich skórzanym batem tzw. Chicotte (wykonanym z wysuszonej skóry hipopotama, wyciętej w długą, ostro zakończoną spiralę). Ojciec Postelmans powiedział do swoich współbraci: ?Cóż, moi przyjaciele, jest Nowy Rok... Wszystkiego najlepszego w Nowym Roku?. Około 9.00 rano wyprowadzono ich jeszcze raz, ustawiono jeden za drugim i poprowadzono w kierunku rzeki, bijąc ich gdy się ociągali. Żołnierz, który chciał uratować przynajmniej jednego księdza, rzucił się na ojca Jules'a Darmonta i zaprowadził go do izolatki. Pozostałych dwudziestu duchaczy, lekarz oraz kupiec zostali zabici. 

Świadkowie powiedzieli, że wśród żołnierzy, którzy dopuścili się tej zbrodni z powodu swojej nienawiści do religii, byli też i tacy, którzy próbowali temu zapobiec. 

Biskup Kabwe został zmuszony do wzięcia udziału w kpiącym procesie. Kiedy zabrano misjonarzy na egzekucję, pobłogosławił ich, gdy przechodzili obok. Chciał pójść za nimi na śmierć, ale żołnierze mu na to nie pozwolili. Później napisał: ?Jeśli byłaby w naszym życiu taka chwila trwania w doskonałej postawie miłości, to z pewnością wtedy był taki moment. Tak właśnie myślałem, obserwując postawę każdego z nich: prawdziwe jagnięta wśród bandy wilków.Wyobrażałem ich sobie jako męczenników służby, wierności służbie. Ostatnie błogosławieństwo, jakie im dałem, było naszym ?au revoir??. 

Ojciec Jules Darmont, będąc kapelanem wojskowym żołnierzy Katangi powinien był zostać rozstrzelany jako pierwszy. Zamiast tego był pierwszym, który został uratowany. Ze swojej celi krzyczał: ?Ja też chcę umrzeć?. Ostatecznie uciekł z Kongolo 23 stycznia. Jego świadectwo umożliwiło światu poznanie całego kształtu masakry. To zabójstwo wybrzmiało na całym świecie, w którym o męczeństwie myślano już tylko jako o relikcie przeszłości. O. Jules wrócił do Kongola w sierpniu następnego roku i był odpowiedzialny za kościół pamięci kongolskich męczenników

.